Strona Główna Fahrenheit 451
rozmowy o książkach, muzyce, filmie i... wszystkim innym

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  Chat

Poprzedni temat «» Następny temat
Altair
Autor Wiadomość
Hadrianka 
Znikopis


Pomogła: 18 razy
Wiek: 35
Dołączyła: 07 Wrz 2006
Posty: 7364
Skąd: Poznań
Wysłany: 2007-11-28, 14:32   Altair

Najnowszy mój projekt. Zamieszczam tu tylko pierwszy rozdział, resztę będę regularnie wrzucać na mojego nowego bloga. Kiepsko tu z opisami, będzie trochę więcej w okolicach trzeciego rozdziału.
__________________

Boisz się?

Przyjęcie leniwie zmierzało ku końcowi. Jak każde urządzane przez giermańską ambasadę było nudne, bezsensowne i mocno zakrapiane, co miało być chyba jakimś przytykiem w stronę mentalskich pilotów, teoretycznie abstynentów. Ci z kolei teorię traktowali raczej obojętnie. Część bezwstydnie upijała się niemal do nieprzytomności, co przy tak podkręconym metabolizmie nie zajmowało im dużo czasu, pozostali nabijali niemaszkom rachunek za pozostały catering, co z tych samych powodów nie sprawiało im większej trudności. Wyjątek stanowił wysoki, szczupły mężczyzna stojący pod ścianą. Od czasu do czasu pogardliwie pociągał z kieliszka. Chociaż wszyscy obecni wojskowi gardzili niemaszkami jak nikim innym, ten wydawał się ich po prostu brzydzić. To właśnie na niego od dłuższego czasu spoglądali dwaj niewysocy mężczyźni w oficerskich mundurach. Obaj wyglądali, jakby przekroczyli czterdziestkę.
- Patrz, to ten chłopak, o którym ci mówiłem.
- To ten tam pod ścianą?
- Tak, ten młody z kieliszkiem.
- Młody - prychnął wyższy. - My tez wyglądamy na młodych.
- Wyglądamy. No i ta młodość raczej względna..
- Czyli co? Ile ma lat? Trzydzieści?
- Dwadzieścia dwa.
- Co?! - wyartykułował wyższy, kiedy już przestał się krztusić.
- Tak jak słyszałeś. Dwadzieścia dwa lata i już dostał własny oddział.
- Stąd ta pogarda. Pewnie mu się wydaje, że jest władcą wszechświata.
- Bynajmniej. On o tym awansie jeszcze nic nie wie. Choć, gdyby cię usłyszał, zostałbyś poinformowany, że to nie jemu się wydaje, tylko nam, że owym władcą nie jest.
- Nie odważyłby się tak do mnie odezwać.
- Odważyłby, wierz mi. To młody Rave.
- Rave? Z tych Rave’ów? – Wyższy przyjrzał się pilotowi uważniej.
- A słyszałeś kiedyś o jakichś innych?
- To nie możliwe, Abstrahując od wszystkiego innego – skąd mieliby pieniądze, żeby opłacić jego naukę? A jeśli to naprawdę Rave, to prędzej zdechłby z głodu, niż wziął jakieś stypendium.
- Owszem. Ale jego ojciec wolałby zdechnąć z głodu, niż nie mieć syna pilota.
- Hm, co racja, to racja.
- Dalej nie wierzysz, że to Rave – uśmiechnął się niższy. – Chodź, przekonasz się.
- Jest kompletnie pijany.
- Albo zupełnie trzeźwy. Nikt poza nim samym tego nie wie. Jest cwany, tak cwany, jak żaden inny. Widziałem go w akcji, widziałem jego akta z akademii. To nie jest jeden z tych zadufanych w sobie dupków. Chodź.
Dwaj mężczyźni powoli podeszli do młodego pilota. Był dużo wyższy od nich obu, aż dziw, że ktoś tak wysoki został pilotem. Niby przeciążenia stanowiły coraz to mniejszy problem, ale on miał ponad metr osiemdziesiąt! Szczupła sylwetka, zdecydowane rysy twarzy, czarne, kędzierzawe włosy i czarne oczy nie pozostawiały wątpliwości – to musiał być Rave. Kiedy ich zauważył błyskawicznie odstawił kieliszek i zasalutował, uderzając otwartą dłonią w lewe ramię. Odpowiedzieli tym samym, chociaż teoretycznie nie musieli. Coś w spojrzeniu chłopaka sprawiło, że uznali to za czyn absolutnie naturalny w jego obecności.
- Wasze nazwisko? – Zapytał wyższy.
- Niklaus Rave, z Rave’ów, Altaira, Ifryta, obecnie w randze pilota – Odpowiedź skierowana była w stronę niższego, tego z naszytymi na ramionach słońcem i księżycem głównodowodzącego.
- Z tych Rave’ów? – Ponownie odezwał się wyższy.
- A są jacyś inni? – Ton głosu nie był pogardliwy. Ale spojrzenie już tak.
Niższy roześmiał się cicho:
- Teraz już chyba nie masz wątpliwości.
- Nie – potwierdził wyższy, również się uśmiechając.
W czarnych oczach Rave’a trudno było cokolwiek wyczytać, nawet, jeśli tego chciał. Teraz jednak wydawało się, że nie pała sympatią do swoich rozmówców.
- Dobrze, dość tych żartów – uciął głównodowodzący. – Co pan tu robi, panie Rave?
- Dowódca nie znosi mnie bardziej jeszcze od tego typu imprez, więc wysłał mnie tu w swoim zastępstwie.
- Pan też za nimi nie przepada, jak widzę.
- Owszem. Te żałosne rauty są tylko odrobinę lepsze.
Głównodowodzący roześmiał się głośno.
- Fakt, teraz już nie mam wątpliwości, że to Rave – zauważył wyższy i obaj, wciąż chichocząc odeszli w stronę swojego poprzedniego miejsca.
Dziwna to była rozmowa, ale Pilot nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Wbrew pozorom trochę dzisiaj wypił i coś czuł, że niedługo wytrzymają spowalniacze. Ech… taki już jego los – błyskawicznie się upije, a potem ma kaca przez dwa dni. Ruszył w stronę wyjścia.
Noc była chłodna, taka jak lubił. Rozejrzał się za swoim samochodem. Stał sobie spokojnie, tam, gdzie go zostawił, no bo przecież nie pozwoliłby żadnemu szkopowi siąść za jego kierownicą – Kevys stylizowany na połowę XX wieku. Wart był więcej niż teoretycznie zarobki pilota przez 50 lat. Ale kto powiedział, że z kolejnej kampanii wolno przywieźć li tylko legalną pensyjkę? Ruszył w tamtą stronę bawiąc się kluczami.
- Szlag by to…! – Doleciało go z lewej. Spojrzał w tamtą stronę.
Kobieta. Wysoka, elegancka, długowłosa brunetka. W ciemnych okularach, oliwkowozielonym żakiecie. Wpatrzona w komunikator, który najwyraźniej odmówił posłuszeństwa.
- Mogę jakoś pomóc? – Zapytał.
- Jakby pan mógł – uśmiechnęła się blado.
Wziął do ręki telefon, przymknął oczy, przeskanował – i syknął niezadowolony.
- Tak tutaj, na sucho, to go nie naprawię.
- Iść i ich prosić… – spojrzała w stronę oświetlonego wejścia do ambasady.
- Pani po taksówkę? Podwieźć?
- Naprawdę byłby pan taki miły?
Wzruszył ramionami.
- Ja na Mrozową, pewnie będzie panu nie po drodze.
- Właśnie próbuję uratować panią przed ponownym kontaktem z tym ścierwem – wskazał na ambasadę – a pani mi mówi, że mi może być nie po drodze. Płacą mi za zabijanie takich jak oni, żeby pani nie musiała mieć z nimi doczynienia.
- A więc jedźmy.
Po chwili zdjęła okulary, spojrzała nań i powiedziała z lekkim uśmieszkiem:
- Właściwie najbardziej przeszkadzała mi odległość a nie konieczność proszenia ich o zamówienie taksówki.
Zerknął na nią i zamarł.
- Zielonooka – szepnął zaszokowany.
- Mam wysiąść?
- Co? Oczywiście, że nie, po prostu, no… zdziwiłem się i tyle. Cholera, a mówili, nie rozmawiaj z nieznajomymi w czarnych okularach…
- A mnie zawsze powtarzali, żebym uważała na pilotów.
- Niby dlaczego? Mogłabyś mnie zabić jedną ręką.
- Bez przesady, aż tak silna nie jestem.
- Ale z łatwością mogłabyś mnie zabić.
- Ale bez przyjemności, pilocie.
- A wy w ogóle odczuwacie jakieś przyjemności?
- A dlaczegóżby nie?
- Nie macie uczuć.
- Mamy. Tylko inne niż wy.
- Na jedno wychodzi.
- Skoro tak, to dlaczego nie każesz mi wysiąść? Wysiądę, nie bój się.
Uśmiechnął się gorzko:
- Życie mentala to nieustanny, paraliżujący strach i ból niemal do utraty przytomności. Są rzeczy tak straszne, że wierz mi, jedna zielonooka, choćbym nie wiem jak był pijany, jedna zielonooka, to nie jest coś, czego mógłbym się obawiać. Powiem wręcz, że śmierć z ręki kogoś tak pięknego jak ty, to najlepsza z rzeczy, które mogą mi się przydarzyć.
Milczała chwilę:
- Ale nas nienawidzisz.
Spojrzał na nią autentycznie zdziwiony:
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Ciągle mówisz „zielonooka”.
- Przecież jesteś Zielonooka – wzruszył ramionami wciąż nie wiedząc, o co jej chodzi.
- Przepraszam. Ostatnio pracowałam w ambasadzie na Szwabii, a tam…
- Nigdy zielonookiego nie widzieli, wiem. Paskudne miejsce.
- Byłeś tam?
- Aha, tak zahaczyliśmy w drodze powrotnej spod Kerne. Patrzyli na mojego mechanika jak na zwierzę. Swoją droga zwierzak to on jest niesamowity, ale nie kolor oczu o tym decyduje.
- Masz zielonookiego mechanika?
- No jasne, a czemu nie? Tacy są najlepsi, nikt tak blachy nie dognie, jak Boobslim gołymi rękoma.
- Słyszałam o zielonookich nawigatorach, ale żeby zaufać takiemu mechanikowi wydawało mi się niemożliwe.
- To nie tak. Po prostu macie większe predyspozycje do nawigacji. Lepsza pamięć i tak dalej. Ni i piloci są okropni dla mechaników.
- To chyba lepiej, żeby to byli zielonoocy…?
- Nie, bo mechanicy są okropni dla pilotów. No i co to za frajda wrzeszczeć na kogoś, kto zupełnie to olewa?
- Więc dlaczego tak?
Uśmiechnął się:
- To taka mała tajemnica. Ale nie powinno ci zając dużo czasu domyślenie się.
- Dobrze, jak coś wymyślę, to się skontaktuję i ty mi powiesz, czy dobrze trafiłam, ok.?
- Skoro tak… chociaż podejrzewam, że już się domyśliłaś, ja w każdym razie wpadłem na to w kilka sekund… Słuchaj… mogłabyś teraz przez chwilę nic nie mówić? Jestem coraz bardziej pijany, a nie chciałbym rozwalić samochodu.
Uśmiechnęła się lekko, ale zmilczała. Piloci! Po kilku latach spędzonych na Szwabii towarzystwo kogoś tak pragmatycznego i bezczelnego było bardzo odprężające. Nareszcie nikt nie traktował jej jak potwora.. To znaczy inaczej. Wiedział że jest i miał ją za potwora, ale nie uznawał jej przy tym za gorszą od siebie. Zresztą jak. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest altaryjskim szlachcicem. Zadufanym w sobie, z przerośniętymi ambicją i dumą, z pokrętnym poczuciem honoru i sprawiedliwości. Wśród takich ludzi się wychowała. Na bazie takich ludzi, tacy ludzie ją stworzyli.
Zorientowała się, że wyidealizowała właśnie zwykłego, przypadkowo spotkanego, wernyhorzańskiego chama. Nie przysłużył jej się pobyt wśród szkopów. Skoro ona adaptowała się bardzo szybko – jak na wysuniętej placówce mógłby czuć się Altaira? Nawet jej trudno było porozumieć się z Reichlanderami, czy kimkolwiek innym, kto, nie daj galaktyko, nigdy wcześniej nie spotkał się z mieszkańcami Wernyhory. Hermetyczne społeczeństwo wytworzyło światopogląd tak inny od pozostałych, że to co tutaj uznawane było za oczywiste, dla kogokolwiek innego, z wolnymi kupcami włącznie było nielogiczne i absurdalne.
Uśmiechnęła się szerzej i zagłębiła w wygodny fotel. Chciało jej się spać, trochę wypiła, choć zdecydowanie nie powinna – ale tu kolejne podobieństwo do Altairów, teorię traktowała z dystansem – i zaczęła rozmyślać o czarnowłosym pilocie w zdecydowanie nieodpowiedni sposób.
- Który numer?
- Hmmm…? – Potrząsnęła głową, żeby oprzytomnieć.
- Który numer? – Powtórzył bełkotliwie. Czarne oczy były jak i wcześniej nieprzeniknione, ale na bladych policzkach pojawiły się delikatne rumieńce.
- Czternaście przez pięć, ale nie musisz mnie odprowadzać do drzwi, wysadź mnie tutaj, sama trafię.
Spojrzał na nią, chyba znacząco, ale nijak nie mogła dojść do tego, o co mu chodzi. Zajechał przed budynek numer czternaście cudem chyba tylko unikając zderzenia z latarnią. Oczywiście drzwi musiał jej otwierać i wolała się nawet nie zastanawiać, co by zrobił, gdyby mu na to nie pozwoliła. Ech! Piloci!
Szła przodem, a on wlókł się za nią, coraz bardziej pijany, jak to mental, któremu puściły stopsy. Szczerze mówiąc, to jemu bardziej by się przydało odprowadzenie do domu.
Dotarli na trzecie piętro, zerknęła przez ramię. Stanął nad nią, rany, jaki on wysoki, ponad metr osiemdziesiąt, jak na pilota, to bardzo dużo. Co teraz? Uniosła pytająco brwi. Chyba nie będzie próbował jej zgwałcić? A już zaczęła sobie o nim, wyrabiać dobre zdanie.
Pochylił się, poczuła na policzku jego wargi, odwrócił na pięcie i rzucił jeszcze:
- Do zobaczenia, Zielonooka.
Chyba po raz pierwszy w życiu naprawdę się zdziwiła.
_________________
Silva hevsum
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Link do Shoutbox

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group