Strona Główna Fahrenheit 451
rozmowy o książkach, muzyce, filmie i... wszystkim innym

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  Chat

Poprzedni temat «» Następny temat
Antologie
Autor Wiadomość
Sharin 
Wierszokleta
Kosmogonik


Wiek: 40
Dołączył: 16 Lis 2008
Posty: 450
Skąd: Wrocław
Wysłany: 2008-11-16, 22:37   Antologie

"Trupojad. Nie ma ocalenia"

Piotr Połubiński "Z pamiętników obłąkanego grabarza: Trupojad"

Lubicie się trochę po obrzydzać? Jeżeli „tak” to gorąco zachęcam do zapoznania się z niniejszym opowiadaniem. Powiem tak: ma ono w sobie specyficzny smaczek. Prawdopodobnie jest to aromat ziemi i rozkładu ludzkiego ciała, ale co tam... Ważne, że da się to zjeść...
Opowiadanie jest bardzo ciekawe. Akcja wciąga niesamowicie i cały czas mamy wrażenie, że nagle coś się wydarzy, co wywróci fabułę do góry nogami. Zaczynając czytać myślałem, że będą to kolejne „nudy na budy”, ale jakież było moje zdziwienie, kiedy stało się inaczej. Ja chcę jeszcze więcej takich smakołyków, jak:
„No, Miruś: czym chata bogata!
Zatopił zęby w lewym bicepsie swego dawnego belfra. Najpierw wyssał z niego trupi jad, aż mu ścierpły zęby, a ciałem wstrząsnęły dreszcze. Potem wyjadł mięśnie ramion i karku. Był tak głodny, że w dzikim napadzie żarłoczności złamał sobie na żebrach nieboszczyka następnego zęba. Beknął głośno i uznając za oznakę wstępnego zaspokojenia głodu, wyssał na deser szpik z prawego ramienia, po czym zarzucił sobie trupa na plecy i wylazł z grobu”.
Sami powiedzcie: czyż nie brzmi to apetycznie? Dla mnie jak najbardziej. Na tyle mi się spodobało, że sobie kupiłem tą książkę!
Co jeszcze mogę powiedzieć ciekawego o tym opowiadaniu spod pióra pana Piotra? Trupojad troszeczkę przypomina mi ghula. Wiem, że może to być dziwne porównanie, ale z sposobu poruszania się i funkcjonowania na cmentarzu są do siebie bardziej podobni. Chociaż nasz turpojadowy bohater świetnie sobie radzi z mówieniem i myśleniem.
Na koniec najbardziej urzeka nas zakończenie: i żyli długo i szczęśliwie...

Alicja Getek "Cyklon"

Nie, nie i jeszcze raz nie!!!
Twórczości pani Alicji jesteśmy zdecydowanie przeciwni.
O czym jest opowiadanie? Autorka na 4 stronach opisuje perypetie bohaterki, która jest nałogową palaczką i musi zmierzyć się z horrorem przebywania w pomieszczeniu, gdzie królują takie napisy jak: „Zakaz palenia!”, „Palenie powoduje impotencję!”. Bbbrrr...
Nic w tym opowiadaniu nie jest jednak przerażającego! Może dla nałogowych palaczy owszem, ale dla mnie absolutnie nie.
Znalazłem jedno zdanie, które wprowadza jakieś elementy przerażenia (?):
„Eksplozja rozsadziła jej spragnione nikotyny płuca, a skrwawione strzępy ciała zachlapały liliowe ściany”.
Podsumowując: palaczy ostrzegam przed zbytnim bujaniem w obłokach a wszystkich czytelników przed czytaniem tekstów spod pióra pani Alcji!

Daniel Greps "Pokój"

W pierwszym momencie pomyślałem, że to opowiadanie będzie niesamowicie nudne i mało oryginalne. Ot, zwykły tekst wyposażony przez autora w stary jak świat motyw pomieszczenia, w którym straszy. Może nie jest to typowy domek jednorodzinny, ale pokój też odpowiada temu schematowi.
Co mi się podobało w tym opowiadaniu?
* Przede wszystkim sposób w jaki autor wprowadza atmosferę grozy do swego tekstu. Nie mamy tu do czynienia z budowaniem nastroju poprzez opisywanie elementów rzeczywistości (np. skrzypienie drzwi, szuranie stóp niczyich), ale poprzez ukazywanie uczuć, jakie pojawiają się w sercu, umyśle naszego głównego bohatera. Pan Daniel w bardzo miły dla czytelnika sposób prezentuje całą paletę przeżyć wewnętrznych bohatera. Lekceważenie, ciekawość, strach, rozdrażnienie, ironia, lęk, przerażenie, to tylko nieliczne uczucia, które targają naszym młodym bohaterem:
„Nie myliłem się. Z każdym dniem dręczące mnie chęć poznania tajemnicy pokoju rosła, stopniowo przeradzając się w obsesje, która spędzała mi sen z powiek nie mniej skutecznie, niż hałasy dobiegające zza zamkniętych drzwi. Historia domagała się zakończenia, początkowo skomląc nieśmiało i skrobiąc pazurami, by wraz z upływem czasu stopniowo podnieść głos, aż do natarczywego dyszkantu krążącego wokół jednej myśli, niby mantry. Bohater nie mógł czekać w nieskończoność.
Wreszcie stało się. Z nocnymi odgłosami już dawno zdążyłem się po części oswoić, podobnie jak ze świadomością, że z pokojem jest coś nie tak. Strach kurczył się, chudł w oczach jak nitka strumyka podczas suszy, aż zostało tylko puste koryto; za to wciąż rozdymający się balon ciekawości urósł do rozmiarów zeppelina. Mawiają, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła...”.
Tego typu opisy pojawiają się bardzo często i moim zdaniem gwarantują świetną zabawę i mile spędzone chwile. Zwłaszcza, gdy siedzimy we własnym pokoju, w fotelu, sami... o 23.50... Po prostu ciacho...
* Podobało mi się zakończenie, gdyż uważam, że odbiega ono znacznie od schematów związanych z nawiedzonymi miejscami. Powtarzam: jest ono dość oryginalne! Jeżeli ktoś chciałby dowiedzieć się więcej zapraszam = PW:
„Pokój był oblany zimnym blaskiem księżyca. Kontury przedmiotów, mebli, ścian, jaśniały seledynowym światłem; spojrzałem na swoją dłoń i ujrzałem, że również moje palce otoczone są nieziemską łuną, po której pełgają bladozielone iskierki. Na biurku, w pękatych słojach wypełnionych fosforyzującą cieczą, spoczywały (...)”
I to by było na tyle mojego komentarza. Jeżeli chcecie więcej to zapraszam do lektury!

Robert Cichowlas "Cierpliwość"

Opowiadanie mało wciągające i interesujące. Przynajmniej jak dla mnie. Autor opowiada losy ojca i syna, którzy postanowili pozwiedzać. Podczas swojej wędrówki trafiają na wystawę masek: strasznych, dziwnych, i jakichś tam. Oczywiście, kryją one swoją mroczną tajemnicę! Na tyle nie odgadnioną, że wiemy, co się wydarzy już po paru akapitach.
Powiem tak: żenada do kwadratu.
Wynaturzony Wampir nie poleca!

Jakub Małecki "Opowieść oszusta"

Jarosław Grzędowicz we wstępie powiedział:
„Jeden z najlepszych tekstów w tej książce – „Opowieść oszusta” Jakuba Małeckiego, powie wam o pracy w banku sto razy więcej, niż kolejna banalna powieść głównego nurtu o płytkim życiu yuppies. Sprawi, że już nigdy nie spojrzycie na bank tak jak przedtem i zawsze już będziecie czytali to, co w umowach napisano drobnym drukiem”.
Choć cenię zdanie Grzędowicza to w tej kwestii nie do końca się z nim zgadzam. Opowiadanie jest bardzo dobrze poukładane. Wszystko od strony stylistycznej wydaje się być płynne, ale czegoś w tekście pana Jakuba brakuje.
Jak dla mnie jest on troszkę na mało straszny. Atmosfera nie jest przesiąknięta poczuciem grozy i niepewnego. Nasz bohater jest typowym przedstawicielem młodego pokolenia, któremu przytrafia się przygoda. Ot, to wszystko. Nie ma żadnego dreszczyku, gdyż autor relacjonuje nam jego historię niczym prezenter wieczornych wiadomości. Wszystko jest jak należy, ale aż za bardzo. Nie ma miejsca na grozę... Szkoda...
Troszeczkę opowiadanie to przypomina mi film „Adwokat diabła”. Troszeczkę... Jeżeli chodzi o oryginalność autora to dość ciężko z tym, gdyż bazuje on na dość oklepanym motywie literackim. Łatwo się wszystkiego domyśleć... Po raz drugi: szkoda...
Podsumowując: sam pracuje w banku i wiem uciążliwi potrafią być petenci. Z niniejszym opowiadaniem można się zapoznać, bo dobre jest, ale nie powiedziałbym, że jest najlepsze w tym zbiorze.

Robert Wieczorek "Melodie naszych sąsiadów"

Opowiadanie niesamowicie smaczne!
Pan Robert na pewno potrafi wprowadzić dreszczyk emocji, grozy, niepewności. W opowiadanie prezentuje nam historię młodej karierowiczki, która pewnej nocy zaczyna słyszeć dziwną melodię dobiegającą nie wiadomo skąd. Z początku nie zawraca sobie tym zdarzeniem głowy, ale stopniowo to się zmienia i zaczyna się... rodzić paranoja:
„Widziała już wyraźnie. Ten kształt w pokoju, w mieszkaniu Jarka, to była noga. Szczupła, blada, kobieca noga. Z pięciocentymetrową blizną na kolanie. Taką bliznę miała Baśka, pamiątka po rowerowym wypadku.
Tak samo ten klucz francuski w ręku Bronkowskiego. Na nim, na dłoniach mężczyzny, widniały rdzawe plany. Nakładały się jedna na drugą. Świeże. Stare. Ślady krwi.
Ta wychodząca z mieszkania Lipińskiego dziewczynka. Nie tylko miała źle zapięty płaszczyk. Obraz powrócił, wyraźny był każdy szczegół. Rozpięta spódniczka, spod której wyglądały rozerwane majteczki”.
Pan Robert prostym językiem doskonale prezentuje nam uczucie niepewności, które momentami może być bardziej śmiercionośne niż banda rozwydrzonych morderców. Zakończenie również nie uważam za banalne!
Gorąco polecam!

Krzysztof Gonerski "Prezent"

Całkiem ładna historia. Jakby żywcem wyjęta z filmów takich, jak: „Kolekcjoner kości”, czy „Milczenie owiec”. Jak łatwo się domyślić jest to opowiadanie o seryjnym mordercy. Oczywiście jest to typowy mężczyzna, dla którego na pierwszym miejscu z świcie jest żona i cudowna córeczka.
Niezbyt ciekawe, prawda?
Przeczytajcie a zakończenie na pewno was zaskoczy!
Podsumowując: dobry z plusem.

Tomasz Duszyński „Zniknięcie”

Opowiadanie przypomina mi serię „Strefa Mroku” albo „Z archiwum X” z czego się bardzo cieszę, bo wydaje mi się, że pan Tomasz świetnie czuje się w tego typu klimatach. Moim zdaniem autor ma prawdziwy talent, jeżeli chodzi o budowanie atmosfery przesiąkniętej napięciem, oczekiwaniem na niewiadome, itd. Nie zanudza czytelnika przewlekłymi opisami, ale i nie stara się, żeby wszystko było od razu jasne i czytelne. Jego opowiadanie od pierwszego zdania wprowadza nas do świata, w którym króluje pewna, złowroga, namacalna... tajemnica:
„Popatrzył na rozłożone akta. Kilka zdjęć wycieczkowych statków (...), a nie wnoszące nic ciekawego do sprawy i daty. Daty tajemniczych zaginięć pasażerów na luksusowych liniowcach.
- W ciągu ostatnich trzech lat zaginęło bez wieści ponad sto dwadzieścia osób. Na początku były to nieliczne przypadki, które równie dobrze mogły zostać uznane za zwykłe samobójstwa.
- Ostatni rejs, a potem skok do oceanu po malowniczym zachodzie słońca?”.
Także postacie z opowiadania nie wydają się dla nas nierzeczywistymi. Czytając o ich losach miałem wrażenie, że faktycznie znalazłem się wśród snobów otaczającego mnie świata. Można powiedzieć, że akcja rozgrywa się w klimatach „Statku miłości”, gdzie na pierwszym miejscu zawsze znajduje się dobra zabawa, zabarwiana lekkimi romansami.
Z tym, że w tej sławnej komedii wszystko zazwyczaj kończyło się szczęśliwie a tutaj... No cóż...
„Przeszył ją chłód. Przejmujący do szpiku kości dreszcz. Zrozumiała, że już czas. Czas na jej decyzję. Lepka, falująca zasłona rozstąpiła się. Przedarł się przez nią promień słońca, a zaraz potem niby znak z góry pojawił się prześwit, wystarczający, by dojrzała błękit nieba. Kusił ją, skłaniał do tego, by powiedziała tak.
Zamknęła oczy. Pozostało jej poddać się, wszystko zakończyć lub też próbować żyć dalej. Kwestia wyboru. Wybór. Czy aby na pewno będzie to jej wybór?
Wstała, śmiało spojrzała przed siebie. Podjęła już decyzję. Zawsze chciała żyć, nawet jeśli trudno była nazwać to, co ją czekało”.
Gorąco polecam!

Paweł Pietrzak „Szczelina”

Uważam, że jest to jedno z gorszych opowiadań z tego zbioru. Pan Paweł na pewno miał fajny pomysł, ale zabrakło mu... środków na jego wykonanie. Jego tekst nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. Nie było w nim żadnych emocji, niczego. Dialogi niezbyt umiejętnie prowadzone, a opisy...
Całość przypomina mi troszeczkę scenerię (i poziom inteligencji) z cyklu o żywych trupach. Ot, jakaś tam opowieść, która ani nas nie straszy ani nie śmieszy. Czytamy to wypada niczego nie pominąć, ale jak już skończymy zabawę z tekstem tego pana to mówimy sobie: uff... Przeżyłem...
Średniawa!
A może i jeszcze gorzej?

Tim Borys „Renowator”

Opowiadanie jest całkiem smaczne, ale bez specjalnych jakichś rewelacji. Ot, był sobie człowiek mieszkający na odludziu, który odnawiał antyki. Całkiem dobrze zarabiał i żyło mu się również nie najgorzej. Jedyny kłopot stanowiła jego zrzędliwa i wiecznie rozchorowana żona...
Pewnego dnia i ona jemu przestała przeszkadzać...
Oglądaliście kiedyś horror „Dom”, Egzorcystę” albo „Piłę”? Klimatycznie są one zbliżone do niniejszego opowiadania. Nie ma w nim bowiem miejsca na jakąś atmosferę napięcia, oczekiwania (może w 25%), tajemnicy. Wszystko jest niemalże wyłożone, jak kawa na ławę i jedyne co ma nas przerażać to opisy w stylu:
„Półnagi wybiegł z łazienki, minął hol i wpadł do salonu. Tu było jeszcze gorzej. Strugi posoki spływały z sufitu i ścian. Potworzyły się czerwone zacieki. Na podłodze powstały kałuże. To nie może się dziać naprawdę! Co za koszmar! Struga krwi spłynęła na jego głowę. Odskoczył na bok i dłonią próbował ją strząsnąć z lepiących się włosów. Spojrzał na mokre palce.
- Cha, cha, cha! – nerwy kompletnie mu puściły. Głęboki, gardłowy śmiech przypominał szał obłąkanego.”
Pan Tim sprawia wrażenie, że chciałby pisać bardziej groteski niż poważne horrory, które mroziłyby krew w żyłach. Sam o sobie mówi:
„Miłośnik rodzimej fantastyki, filmów i wymyślana głupot, których nikt nie rozumie, ale wszystkim się podobają”.
Jest w tym dużo prawdy! Nie każde jednak opowiadanie musi być przesiąknięte grozą. Można od czasu do czasu zanurzyć się w takie „coś”, jak tekst pana Tima i też nie wyjdziemy na tym źle!
Ot, takie sobie całkiem smaczne opowiadanie ociekające krwią na każdej niemalże kartce...
Polecam!

Aleksandra Zielińska „Wierna rzeka”

Autorka zasługująca na wielkie brawa i wielki bukiet białych róż!
To jest drugie opowiadanie tejże pani, które miałem okazję poznać i po raz drugi podobało mi się! Mam nadzieję, że nie tylko dla mnie, bo warto aby o tej pani mówiono coraz głośniej.
Fabuła nie jest jakoś specjalnie oryginalna. Można doszukać się zapożyczeń z wielu innych tekstów oraz filmów grozy. Klimatem przypomina „Innych”! Możecie być pewni, że poczujecie się jakbyście stąpali we mgle i jest wielce prawdopodobne, że znajdziecie w niej błąkającą się panią Kidman:
„Josephine biegła przed siebie, wyczuwając stygnące ślady dziewczynki. Instynktownie wiedziała, że prowadzą w stronę rzeki. Śnieg skrzypiał pod bosymi stopami, wiatr smagał po twarzy, zrywał płaszcz a pleców. Blask księżyca oświetlał krętą drogę pośród drzew. Gdzieś w mroku kruk obwieszczał światu głód padliny.
Rzeka jak zwykle była piękna na swój sposób. Nad skutą lodem taflą unosiła się mgła biała jak mleko. Kotłując się, przybierała różne kształty, aż wśród jej śnieżnych macek zamajaczyła postać.
Stojąca na lodzie Madeleine odwróciła się i spojrzała na Josephine.
- To jeszcze nie mój czas – powiedziały skostniałe wargi. – To nie mój czas, by odejść”.
Najważniejsze punkty autorka zbiera za tajemnicę oraz atmosferę opowiadania. Nie jest ono specjalnie przerażające, ale za to trzyma w takim dziwnym stanie odrętwienia. Oczekujemy na z góry wiadome zakończenie, ale cały czas nie jesteśmy do końca pewni: czy aby na pewno dobrze mi się wydaje? Czy aby na pewno tak to się wszystko zakończy? Te pytania cały czas błąkają nam się po głowie i to jest w tym wszystkim najlepsze!
Gorąco polecam!

Radosław Kowalik „Moja lewa ręka”

Czytając pana Radosława miałem wrażenie, że tak właśnie musiał pisać młody S. King bądź D. Koontz. Bardzo ładne łączy on wyrazy w zgrabną całości, co powoduje, że opowiadanie jego jest poukładane i wydaje się być w pełni, dogłębnie przemyślane. Odniosłem wrażenie, że rzeczywiście napisał to człowiek z wieloletnim stażem twórczym. A przecież jest to jego debiut! Uważam, że nie mógł się on rozpocząć lepiej i będę z wielką uwagą śledził dalsze losy tego pana.
Wielkie brawa należą się za przedstawienie emocji głównego bohatera. Nie odnosimy wrażenia, że jest to manekin wtłoczony w jakieś ramy, ale naprawdę żywa jednostka, która ma coś nam do powiedzenia. Autor przyłożył się do tego tekstu i to widać na każdej kartce. Odnosimy wrażenie, że nawet najdrobniejszy szczegół ma znaczenie, że nic nie zostało pozostawione samemu sobie.
„Siedział skulony w kącie garażu, drżąc z przerażenia. Nie spał już trzecią dobę, lecz wcale nie odczuwał senności. Wręcz przeciwnie, był nienaturalnie pobudzony. Gotów wybiec z domu i ruszyć na oślep, byle dalej od koszmarnej rzeczywistości.
Wszystko zaczęło się dwa dni po zdjęciu gipsu. Była zadowolony z siebie, szczęśliwy, że wreszcie może dalej pisać. Wszystkie wcześniejsze troski wydawały się niczym. Oszukiwany przez dobre samopoczucie dość późno odkrył, że koszmar, w którym tkwił, wcale nie zniknął. Odwrotnie, stał się coraz bardziej realny.
Pierwsza zauważyła to Marry”.
Czy w książce występuje napięcie? Oczywiście! Nie jest to jednak atmosfera wyczekiwania na jakieś strugi krwi, czy wielkie demony, które miałyby zaatakować miasto. Jest to raczej oczekiwanie na... załamanie wewnętrzne głównego bohatera. Czytelnik śledzi uważnie tekst i stale zadaje sobie pytanie: czy podetnie sobie żyły, czy może skoczy z dachu? Ja sobie już odpowiedziałem na to pytanie. Gdyby mi się przytrafił taki koszmar to chyba skoczyłbym pod jakiegoś tira lub coś w tym guście. A może z dachu? Któż to może wiedzieć...
Bohater jest nad wyraz wytrzymały! Do czasu...
„Pomyślał o tym, żeby pójść do psychiatry, choć ten raczej na niewiele by się przydał. Zabrałby niemałą zaliczkę, po czym kazał patrzeć na jakieś poplamione kartki i opowiadać, co tam widzi. Gdyby odpowiedzi mu się nie spodobały, zapisałby biały kaftan i paczkę świecowych kredek w przytulnym domku wypoczynkowym. Andrew nie chciał iść do psychiatryka. Bał się tego chyba bardziej niż śmierci. Perspektywa zam-knięcia, oderwania od codziennego życia, doprowadzała go na skraj paniki. Nie był religijny, mgliście zdawał sobie sprawę, że po śmierci trafiłby do jakiegoś innego świata. Nawet myśl o piekle, o którym miał zresztą niewielkie pojęcie, nie była tak przerażająca. Bo co też można robić w szpitalu, gdy codzienne przyjemności ograniczają się do malowania kredkami, lepienia figurek z plasteliny, łykania dziwnych tabletek i gry ze współcierpiącymi w „Kto ma większego pierdolca?”.
Podsumowując można śmiało powiedzieć, że opowiadanie wciąga! Nie sposób się od niego oderwać, co tylko zasługuje na pochwałę.
Czy fabuła jest oryginalna? Hhmm... Z tym jest już gorzej, bo raczej na pewno spotkaliście się z głównym motywem. Uważam jednak, że tekst jest na tyle dobry, że można spokojnie wybaczyć panu Radosławowi to niedociągnięcie.
Przecież to jest jego debiut!
Jeszcze raz wielkie brawa!

Anna Szczęsna „Z miłości do ciała”

Nie wiem do końca co mam powiedzieć na temat tekstu tej pani. Zwyczajnie i po prostu: mam mieszane uczucia. Z jednej strony jest ono bardzo fajne a z drugiej jakieś takie... mało wiarygodne. Autorka przedstawia nam dzieje dziewczyny, która oszalała na punkcie swojego ciała... I nie tylko ona. Widać, że pani Anna starała się zaprezentować studium wewnętrznego szaleństwa postaci, jej duchowo-umysłowej przemiany, ale nie za bardzo jej się to udało. Oczywiście to jest tylko moje odczucie, ale wydaje mi się, że szaleństwo jest mniej rzucające się w oczy. To dlatego napisałem, że tekst wydaje mi się mało wiarygodny. A to jest bardzo przecież ważne, jeżeli chodzi o teksty, które mają nasz przestraszyć. Opisana w nich sytuacja musi być w dużej mierze wiarygodna, bo nie będziemy się wcale bać. To tak samo jak z filmami. Jak ludzie oglądają powiedzmy film o krwiożerczych kuleczkach (jego tytuł to chyba „Creekersi”) to w większości przypadków on ich śmieszy. A jeżeli widzą przed swoimi oczyma „Egzorcyzmy Emilli Rose” to pieją z przerażenia. Dlaczego? Bo ten ostatni film wydaje się być wiarygodny. U pani Anny tej realności dla mnie zabrakło... Nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia!

Wiesław Karasiński „Obowiązek szkolny”

Jestem z wykształcenia nauczycielem i tego tekstu nie będę wspominał dobrze. Dla mnie jest on niezrozumiały i uważam, że autor pogubił się w tym, co chciał pokazać czytelnikowi. Na samym początku myślałem, że jest wszystko jasne a pisarz wiedzie nas przez logiczną całość od jej początku do całości. Błąd! Wszystko urywa się po kilku akapitów i dalej panuje wszędobylski chaos. Dla niektórych na pewno ma to urok, ale wydaje mi się, że również oni w pewnym momencie nie wytrzymaliby i powiedzieli: dość! Główny bohater jest pedagogiem szkolnym, który postanawia przyprowadzić na zajęcia pewnego Piotrusia. Oczywiście akcja jego nie przynosi rezultatu, bo nasz mały chłopczyk jest... „czymś”, czego nie można zniszczyć a co zabija nas. Urocze prawda? I niech się wam nie wydaje, że pisarz wprowadzi was w stan fascynacji tajemnicą, nic z tego! Po przeczytaniu książki odnosimy wrażenie, że Piotruś to jakieś monstrum z kosmosu, które pożera ludzi. Echh... Be-ze-dura!

Paweł Paliński „Na południe od wtedy, na północ od teraz”

Wyobraźcie sobie, że siedzicie w kinie ze swoją narzeczoną. Oglądacie jakieś romansidło, przytulacie do siebie, całujecie, liżecie a tu nagle... Buum! Wstaje facet w średnim wieku, który siedzi obok was i wciska wam nóż w gardła, wydłubuje oczy innym kinomaniakom a następnie wychodzi, jak gdyby nic się nie stało. Oczywiście ten seans odbywał się o 9.00. Nikogo na sali nie było oprócz was w sali kinowej. Zbrodniarz uciekł, aby dalej żyć... Przerażające? To był mała próbka mojego talentu literackiego Proszę się jednak nie śmiać, bo w podobny sposób pan Paweł wprawi was w takie osłupienie, że będziecie pocić się ze strachu na samą myśl o wypiciu porannej kawy w jakimś zacisznym miejscu. Autor doprowadzi do tego prostymi chwytami: dobrą stylistyką i zagadką istnienia pewnego pana w średnim wieku.
„Piekła nie trzeba szukać daleko. Piekło jeździ żółtym Chevroletem Le Sabre Gran National, rocznik 1987. I między nami mówiąc – cholernie mu z tym do twarzy. Po raz pierwszy spotkałem je w niewielkim barze szybkiej obsługi „At Jim’s”, na rogu Zachodniej i Szesnastej Alei. (...) Piekło wbrew powszechnej opinii nie zabiega o tanią popularność. Piekło nie ma imienia, ale chciało żebym nazywał je Edward”.
Ot, i cała historia. Opowiastka bardziej niż opowiadanie, ale jest to naprawdę bardzo interesujący tekst z ciekawym zakończeniem. Smacznego!

Dziękuję za uwagę!
Sharin
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Link do Shoutbox

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group