"Skrzypek na dachu"(Fiddler on the roof) z 1971 roku to chyba jeden z najbardziej uwielbianych przeze mnie musicali. Widziałam go trzy razy w życiu dzięki tvp. Zakochałam się w filmie i piosenkach jako mała dziewczynka i to się nie zmieniło do dzisiaj.
Mleczarz Tewje mieszka wraz z żoną i trzema córkami w małej wiosce Anatewce. Akcja dzieje się na początku XX wieku w carskiej Rosji tuż przed rewolucją. Tewjemu nie wiedzie się na tyle dobrze by wydać córki z miłości. Jednak najstarsza zostaje żoną skromnego krawca, średnia wyjeżdża na Sybir do swojego ukochanego a najmłodsza potajemnie wychodzi za prawosławnego. Jednak najważniejszy jest Tewje, którą po mistrzowsku odegrał Topol. Mleczarza nie da się nie lubić-tryska energią, humorem. Jednak najbardziej ceniłam jego dialog z Bogiem, który w jego oczach jest przyjacielem a nie panem i władcą. Sama przejęłam ten tok myślenia i naprawdę jest to o wiele lepsze niż odklepywanie regułek.
Sama Anatewka jest niesamowita, sielska i wyidealizowana. Jej mieszkańcy są sympatyczni, czasem wkurzający a przede wszystkim tworzą wspólnotę. Sam film odebrałam jako symbol losów narodu żydowskiego...to uczucie towarzyszyło mi zawsze.
Jednak musical bez piosenek to jak fortepian bez klawiszy. Na początek kultowa niemal piosenka "If I were richman" to dla mnie też pokaz świetnego tańca Topola-nie mogłam się na niego napatrzeć. Najbardziej wzruszam się przy "Sunrise, sunset" a przy "Anatevka" to ja ryczę i film jest już niewyraźny bo nic na oczy nie widzę.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach