Pomogła: 1 raz Wiek: 25 Dołączyła: 26 Maj 2008 Posty: 1034
Wysłany: 2010-11-26, 20:12 McDonald Ian - Serca, dłonie, głosy
Wszyscy znamy powieści, w których główną osią fabuły jest spór dwóch odmiennych światopoglądowo, religijnie, politycznie czy filozoficznie grup ludzi. W zasadzie potrafią żyć zgodnie obok siebie, ale wystarczy byle pretekst, żeby rzucili się sobie nawzajem do gardeł. Powieść Iana McDonalda jest jedną z takich powieści. Wielka Polityka napędza spór między Spowiednikami i Proklamatorami - wrogami z zasady, wymuszając na nich wojny, walki o przetrwanie, obronę poglądów i wprowadzenie zmian.
Opowieść banalna, schemat oklepany. Jednak tę konkretną książkę czytamy nie dla rozwiązań fabularnych, a dla smakowitego języka i zdumiewającego świata przedstawionego.
W książce poznajemy rodzinę Filelich. Ojciec hoduje truxy w piętnastu kolorach. Matka potrafi wyśpiewać kod genetyczny wprost do serc istot, zmieniając je. Dziadek, jak każdy zmarły Spowiednik, jest Drzewem, a właściwie gadającą głową oderwaną od Drzewa. Dzieci są buntownikami, córka stwierdza, że mowa jest zbędnym wysiłkiem, a syn jest młodocianym przestępcą. Razem tworzą całkiem niezłą zgraję, osobno są zróżnicowanymi i wyraźnie zarysowanymi charakterami, których losami czytelnik naprawdę zaczyna się przejmować, analizować je, myśleć o nich i wyciągać wnioski.
Przez doskonałą większość powieści prowadzi nas Mathembe, niemowa z wyboru. Postać skomplikowana i zagubiona w otaczającym ją świecie trawionym wojnami i nienawiścią. Sytuacja życiowa zmusza ją do znalezienia sposobu komunikowania się z innymi ludźmi, w celu odnalezienia zagubionych członków rodziny, zdobycia środków do życia i zmiany postrzegania otoczenia. Dzięki niej poznajemy świat powieści, jest on zdecydowanie inny od tych jakie poznaliście do tej pory. Miejscami sielankowy i kolorowy okazuje się ze wszech miar organiczny, ożywiony, transgeniczny, biochemiczny, zmutowany, słowem lepki i cuchnący. Śpiewając do plazmy i kształtując ją w odpowiedni sposób można stworzyć nową istotę. Żywe mogą być domy i zabawki. Zmechanizowane mogą być zwierzęta i ludzie. Specyficzna jest również dziedzina naukowości, na której oparta jest powieść, gdzieś z pogranicza biotechnologii i biotransformacji. Dla mnie osobiście bardzo bliska.
Na uwagę zasługuje również zachwycający język jakim napisana jest książka. Autorowi trudno konkurować z Valente czy MacLeod’em (moimi zdecydowanymi faworytami w walce o mistrzostwo słowa w fantastyce), ale odbiór całości jest naprawdę zadowalający. Liczne powtórzenia, równoważniki zdań i neologizmy nadają książce niesamowity, jedyny w swoim rodzaju klimat i pozwalają na zręczne przekazywanie emocji odczuwanych przez bohaterów, a także tworzenie plastycznych i barwnych opisów. Z drugiej strony jest on prosty i nie nastręcza żadnych trudności w odbiorze powieści, wręcz przeciwnie, sprawia, że przez książkę się płynie i ciężko się od niej oderwać.
Sięgając po książkę miałam mieszane uczucia. Na początku zostałam ostrzeżona, że jest słabsza od „Rzeki bogów” i „Chagi”, potem spojrzałam na okładkę, szkaradną i odpychającą myśląc: „przyjaciel wesołego diabła wersja alternatywna, atak elfów”, a czytając ją spotykały mnie bardzo miłe niespodzianki.
„Serca, dłonie, głosy” to książka wyjątkowa ze względu na jej klimat, budowany przez język, świat i bohaterów, specyficzny, może nie trafiający do wszystkich bez wyjątku, ale zdecydowanie warty uwagi. Oczarowała mnie od pierwszych słów i trzymała w napięciu do ostatnich. Rzecz naprawdę godna polecenia.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach