Wysłany: 2011-06-21, 11:41 Sanderson Brandon, Siewca wojny
Wybaczcie mi nieco tylko zmieniony autocytat (usunęłam wątki bardziej osobiste), ale trudno pisze się o powieści dwa razy tak, żeby było w miarę strawnie, a pozycja wydaje mi się godna polecenia.
Osoba autora nie była mi obca, czytałam już jego debiutanckie Elantris, o którym też zdarzyło mi się kiedyś napisać kilka słów, miałam więc wobec Siewcy wojny pewne konkretne wymagania. Ale także pewne obawy, bo Sanderson, jakkolwiek tworzy ciekawe światy, miał poważne problemy z postaciami i niebezpiecznie dryfował w kierunku socjalistycznej utopii - przynajmniej moim skromnym zdaniem. Miło się jednak zaskoczyłam, bo bohaterowie są już całkiem poprawni (niektórzy nawet świetni), a zamiast utopii mamy raczej bezustanne obalanie złudzeń, jakimi karmią się ci, którzy jeszcze w Elantris mieliby rację. Szczególnie znacząca jest scena, w której jedna z bohaterek trafia do miasta będącego w jej mniemaniu symbolem wszelkiego zła i rozpusty, i odnajduje swoich pobożnych, skromnych rodaków, by przekonać się, że są oni najgorszymi z imigrantów, tworzącymi zamkniętą społeczność złodziei, sutenerów i prostytutek. Takich smaczków jest więcej, a skomplikowana intryga polityczna nie rozwija się jedynie na bazie osobistych ambicji poszczególnych graczy oraz tego, kto ma czyje dzieci, ale także na bazie ekonomii, historycznych uwarunkowań, konfliktów etnicznych i religijnych tudzież nieporozumień kulturowych. Czyli tak, jak lubię.
Ciekawy jest także system magii, choć to u Sandersona nie nowość (w Elantris wszystko opierało się przecież o pewien gatunek grzybów). Za moce bohaterów odpowiedzialna jest BioChroma, siła związana w jakiś sposób z kolorami i dźwiękiem. Gromadzi się ona - jeśli można tak powiedzieć - w postaci Oddechów. Im więcej ktoś ma Oddechów, tym więcej może. Tylko uwaga - one się wyczerpują, każde rzucone "zaklęcie" kosztuje. A poza tym można nimi handlować, można je oddawać albo stracić przez nieuwagę. Można się także od nich uzależnić, bo kiszenie w sobie nawet niewielkiej ich liczby sprawia, że świat wydaje się bardziej barwny i ładniejszy. To sprawia, że tych, którzy oddaliby swoją BioChromę za darmo po prostu nie ma. No, chyba że stają przed bogami.
Bogowie to umarli, którzy z jakiejś przyczyny (kapłani utrzymują, że z powodu heroicznej śmierci) wracają do żywych, ale już odmienieni i w dodatku na poziomie Piątego Wywyższenia (czyli ze sporym zapasem BioChromy). Zamieszkują w wystawnych pałacach oddzielonych od reszty miasta, są czczeni i podziwiani, i mają tylko jeden problem - żeby żyć, potrzebują jednego nieswojego oddechu tygodniowo. Ale od czego są wyznawcy Co gorsze, nie mogą korzystać ze swojej BioChromy, gdyż to by ich zabiło, a w dodatku są bezpłodni, choć to ostatnie przeszkadza im akurat najmniej, bo pozwala na dość swobodny tryb życia.
Szczególnym przypadkiem jest niejaki Król-Bóg, władca Hallandren - kolorowego i grzesznego według mniemania sąsiadów miasta, w którym zamieszkuje reszta panteonu i kwitną kwiaty pozwalające na wytwarzanie wspaniałych i stosunkowo tanich barwników. Nie dość, że może mieć dzieci i osiągnął Dziesiąte Wywyższenie (czyli wszystko, co da się wycisnąć), to jeszcze otrzymuje nie jeden Oddech tygodniowo, a nawet trzy lub cztery, co powoduje, że ma ich naprawdę spory zapas przekazywany zresztą z pokolenia na pokolenie. No i może z niego korzystać, a Dziesiąte Wywyższenie daje przerażające możliwości...
Za Susebrona, aktualnego Króla-Boga, ma wyjść księżniczka Vivenna pochodząca z cichego, szarego i szczycącego się skromnością Idris. Ma to zapobiec wojnie, gdyż Halladren od dawna czai się na żyzne ziemie królestwa i kontrolę nad skrzyżowaniem szlaków handlowych. Tyle że do króla Idris docierają niepokojące wieści - jego potężny wróg i tak zamierza zaatakować, a żony z królewskiego rodu (który notabene rządził kiedyś Halladren) potrzebuje do usankcjonowania swoich praw do tej części świata. Wobec takiego obrotu sprawy, z przyczyn, których streszczać nie będę, do miasta bogów wysłana zostaje nie Vivenna, a jej młodsza siostra - Siri. Przerażona dziewczyna trafia do miejsca, gdzie kolor i frywolność, uchodzące w jej ojczyźnie za grzech, są na porządku dziennym, gdzie każdy knuje i szuka własnych korzyści, gdzie przyjaciele mogą okazać się wrogami i na odwrót. Co gorsze, ma przecież poślubić Króla-Boga, istotę stanowiącą według jej religii najgorszą możliwą herezję, w dodatku okrutną i bardzo potężną. Nie wie też, czy wyjdzie z tego wszystkiego żywa.
Dość już tego streszczania, bo zaraz pojawią się spoilery, a w przypadku tej książki byłyby one grzechem ciężkim, gdyż Sanderson niejednokrotnie zaskakuje myląc tropy i wywracając wszystko do góry nogami. Oczywiście, powieść ma swoje wady. Jest nią bez wątpienia Szpon Nocy - gadający miecz o wyjątkowo morderczych skłonnościach. Choć bawi on czytelnika kilkoma zabawnymi tekstami i jest, no... mieczowaty w swoim myśleniu, generalnie czerpie garściami z innych gadających mieczy i służy głównie pozabijaniu kilku jegomości, kiedy sytuacja wydaje się beznadziejna. Sanderson wpada też w kilka schematów dotyczących postaci. Tak na przykład Vivenna i Siri to typowe siostry: jedna stateczna i poważna, a druga rozbrykana i nieprzewidywalna. Rozważna i romantyczna, chciałoby się powiedzieć. Trzeba przyznać autorowi, że mimo to przynajmniej jedną z nich da się lubić, ale na początku taka konstrukcja wywołała u mnie sporą rezerwę. Na tym jednak skończyłoby się chyba narzekanie... Tak, znalazłoby się jeszcze kilka drobiazgów, ale jakoś nie wydają mi się istotne. A kilka zarzutów, które miałam na początku czytania, pod koniec obróciło się w zalety.
Wspominałam już o tym, że Sanderson bardzo się poprawił, jeśli chodzi o konstrukcje postaci. I tu mój wielki ukłon w jego stronę: bohaterowie dobrzy są po prostu... dobrzy, a mimo to człowiek się do nich przywiązuje, co w dobie wszechobecnej szarości jest bardzo trudne do uzyskania. Takich właśnie postaci od dawna było mi trzeba. Oczywiście nie to tak, że od początku wszystko jest jasne i ci, którzy wydają się w porządku, będą tacy do końca. Po drodze czeka czytelnika kilka zdrad i kilka niespodziewanych sojuszy, ale pewnej grupie reprezentującej konkretne wartości można najzwyczajniej w świecie zaufać. To sprawia, że książkę dosłownie pochłania się z wielką przyjemnością. Co więcej, ta dobroć wcale nie powoduje obniżenia napięcia czy wrażenia naiwności. Jest po prostu naturalna i wydaje się jak najbardziej na miejscu.
I teraz mam problem, bo chciałabym coś napisać o moim ulubieńcu, ale obawiam się, że zepsułabym tym zabawę ewentualnym czytelnikom, więc buzia na kłódkę. Właściwie, jakby się tak zastanowić, pisząc o jakimkolwiek bohaterze, zdradziłabym coś istotnego. Bo w Siewcy wojny mamy intrygę naprawdę wielopiętrową, przemyślaną w najdrobniejszych szczegółach i świetnie zaprogramowaną. Poza tym, dzieje się coś, co bardzo lubię, a mianowicie zupełnie mimochodem, gdzieś między wersami, autor porusza ważne kwestie społeczne, unikając jednocześnie truizmów i wypowiadania się wprost.
Zdecydowanie polecam, zwłaszcza, że chciałabym sobie z kimś o tej pozycji porozmawiać, a nie chcę psuć zabawy.
Mój Boziu jak ja się nie mogłem zebrać, żeby odpowiedzieć w tym temacie mimo, że już jakiś czas temu ową powieść czytałem. No ale w końcu się zebrałem i opiszę wrażenia.
Przede wszystkim zanim zasiadłem do lektury spotkałem się z takim oto opisem:
"Siewca wojny" to opowieść o dwóch siostrach, które urodziły się księżniczkami, o Królu-Bogu, który ma poślubić jedną z nich, pomniejszym bóstwie, które nie wierzy w siebie, i o nieśmiertelnym człowieku, starającym się naprawić błędy, jakich dopuścił się setki lat temu.
W ich świecie ci, którzy zginęli w chwalebny sposób powracają jako bogowie i żyją w zamknięciu w stolicy Hallandren. W tym samym świecie o potędze magii stanowi moc zwana BioChromą, oparta na Oddechach, które można zbierać jedynie pojedynczo od konkretnych osób.
Dzięki Oddechom i czerpaniu koloru z nieożywionych przedmiotów Rozbudzający są w stanie zarówno dopuszczać się nikczemności, jak i tworzyć cuda. Siri i Vivenna, księżniczki Idris, Dar Pieśni, zniechęcony bóg odwagi, Król-Bóg Susebron i tajemniczy Vasher - Siewca Wojny, zetkną się z jednymi i drugimi.
Przeczytałem i pomyślałem: "No ludzie, co za badziew, do ręki nie wezmę bo się brzydzę sztampową fantasy". Miałem ku temu dobre podstawy, zwłaszcza, że czytane przeze mnie wcześniej "Elantris" miało znakomity, by wręcz nie powiedzieć spektakularny i nowatorski początek, ale im dalej tym gorzej, a samo zakończenie w stylu Power Rangers jak to nazywam na własny użytek.
Wyżej wymienioną myśl podzielał znany tu niektórym New, ale jakoś się przełamał i przeczytał. Powiedział wówczas, że jest to całkiem niezła powieść i warto się zaznajomić. Przeczytałem i zmuszony zostałem się z ową tezą zgodzić.
kruffachi napisał/a:
Sanderson niejednokrotnie zaskakuje myląc tropy i wywracając wszystko do góry nogami.
Powiedziałbym, że Sanderson zaczyna być z tego znany, że wymyśli fabułę by czytelnik nie był w stanie przewidzieć zakończenia. Ba, zaczynam nawet odnosić wrażenie, że pisarze fantasy młodszego pokolenia zaczynają iść w jego ślady. Jest to ewidentnie olbrzymi plus.
kruffachi napisał/a:
A kilka zarzutów, które miałam na początku czytania, pod koniec obróciło się w zalety.
Odbiegnę trochę od tematu "Siewcy wojny" i podzielę się innym spostrzeżeniem. Otóż czytałem sobie trzecią część "Z mgły zrodzonych", która to powieść posiada wiele plusów i warta jest przeczytania, zaraz po lekturze najnowszej powieści Jaqueline Carey. Pierwsze co mi się rzuciło w oczy, to to, że "pisarstwo" Sandersona jest płaskie i mało wyrafinowane.
Nie wiem, co o tym sądzić. Zwłaszcza, że jak się tylko pojawi jego nowa książka, to ją przeczytam. Prawdopodobnie z przyjemnością
_________________ Kiedy w życiu jest źle
Gdy wszystko wk... Cię
Jeśli ochoty wciąż brak
Przebrzydły osrał Cię ptak
Wiek: 41 Dołączył: 03 Maj 2008 Posty: 319 Skąd: Warszawa
Wysłany: 2011-07-14, 14:06
Sanderson jest dla mnie obecnie jednym z lepszych pisarzy, więc nie mogę na niego narzekać. Podpisuję się z grubsza pod tym co napisał Derb oprócz końcówki. Z tą płaskością bym nie przesadzał. Derb miał zły dzień i narzeka. Jak on płasko pisze to co powiedzieć o Charlaine Harris to dopiero jest płytkie. Jak dla mnie np. większość książek Kinga poza Mroczną Wieżą jest nędzna, a uważany jest on za mistrza horroru. Mnie Sanderson zachwyca przede wszystkim nowymi pomysłami(nie klepie jak reszta o elfach) i za to będę stał za nim murem
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach