Są tacy autorzy, w których książkach zakochujemy się od pierwszej strony, są tacy pisarze którzy zostają naszymi ulubionymi po paru pierwszych zdaniach utworu. W moim przypadku tak było z Ianem R. MacLeodem. „Wieki światła” zachwyciły mnie poetyckim językiem, epickim przedstawieniem świata oraz pełnokrwistymi postaciami. „Dom Burz” ugruntował moją sympatię do dzieł autora oraz rozbudził kolejne, o wiele większe poczucie głodu literackiego na przyszłość jak będę sięgał po książki tego brytyjskiego pisarza. Tak dochodzimy do „Pieśń Czasu. Podróże”, czyli omnibusowego wydania powieści ze zbiorem opowiadań. Oczekiwania miałem wysokie, miałem nadzieję na zaspokojenie mojego głodu w stu procentach.
PODRÓŻE
„Podróże” to antologia, opowiadania zebrane z różnych etapów twórczości MacLeoda. We wszystkich, jak to tytuł wskazuje, motywem przewijającym się są podróże, czy to takie w rozumieniu dosłownym czy też takie, które dokonują się w samych bohaterach szukających własnego zrozumienia otaczającego ich świata. Utwory są bardzo dobrze napisane, język jakim posługuje się autor, trzeba także oddać szacunek tłumaczowi za dobrze wykonaną pracę, jest po prostu piękny, urzekający, niezwykły. MacLeod pojawia się w serii Uczty Wyobraźni, i jeżeli mamy porównywać go z innymi autorami to pod względem pisania dorównują mu jedynie Catherynne M. Valente oraz K.J. Bishop.
Jeżeli rozpatrywać opowiadania z osobna, to ciężko stwierdzić jednak czy jest jeszcze tak dobrze. Pomysły oscylują wokół rozwoju ludzkości i odchodzenia, niszczenia tradycji, historii, obyczajów, porzucania tego na rzecz techniki i luksusów. Podobnie rzecz ma się także w poprzednich powieściach autora, ale w krótszej formie jest to przedstawione w skrócie, obraz jest niepełny i wszystko dzieje się po prostu za szybko. W zbiorze mamy dziewięć opowiadań i tylko dwa zapadają w pamięć, według mnie można wyróżnić jedynie „Opowieść młynarza” oraz „Dywan z hobów”. To w nich mamy to wszystko do czego nas pisarz przyzwyczaił. Piękno języka, konflikt wewnętrzny bohaterów, okrutny świat ludzi, którzy albo się dostosowują albo giną dla swoich ideałów. Obok reszty opowiadań przeszedłem bez żądnych uczuć i zaczynam już zapominać o czym w ogóle były. Wielka szkoda.
PIEŚŃ CZASU
„Pieśń Czasu” jest opowieścią o życiu artystki. Swoistą autobiografią Roushany, wybitnej światowej sławy skrzypaczki. Bohaterka pewnego dnia znajduje na plaży nieznajomego mężczyznę i przygarnia go pod swój dach. Jak się później okazuje Adam, takie nadaje mu imię, stracił pamięć. Bohaterowie się zaprzyjaźniają, a Adam staje się dla Roushany kimś w rodzaju spowiednika. Cała powieść to, oprócz krótkich przerywników z życia doczesnego, retrospekcja wspomnień bohaterki, która próbuje uporządkować to co za nią przed nadchodzącą śmiercią. Kornwalia, Indie, Paryż, Waszyngton. Wszystko co związane z pracą, karierą, miłością, rozczarowaniem i sukcesem. W opowieści rozprawia o całym swoim życiu, jak je zapamiętała, albo też jak właśnie chciałaby je zapamiętać.
Powieść jest osadzone w przyszłości postapokaliptycznej. Sama ludzkości miała w to niewielki wkład, ponieważ natura, a dokładnie Matka Ziemia, sama zrobiła to co uważała za słuszne. Ta kolej rzeczy determinowała wizję świata przedstawionego przez MacLeoda. Życie na planecie skupiło się w największym stopniu w Europie, reszta świata pogrążyła się w chaosie. W książce jest to tylko delikatnie zarysowane, przejawia się podczas opowieści Roushany, wpływając na jej wybory związane z rodziną i karierą. Jest to opowieść o życiu, nie takie jakie było, ale jakie chcemy pamiętać i jakie mamy nadzieję zachować w pamięci do samego końca, a może i jeszcze dłużej.
Po książce „Pieśń Czasu. Podróże” będę miał mieszane uczucia. Oczekiwałem czegoś naprawdę porządnego, co mnie pochłonie. Na pewno nie otrzymałem tego czego chciałem przed lektura. Teraz jestem mądrzejszy na pewno o to, że fanem opowiadań MacLeoda nie zostałem, chociaż nie mam także tej formie wiele do zarzucenia, to nie jest to co mnie zaspokaja w tym wypadku. Natomiast jeżeli chodzi o „Pieśń Czasu” to jestem zadowolony. Powieść to jest ten MacLeod z „Wieków światła”, może książka jest troszkę gorsza, mniej absorbująca i urzekająca, ale jest kawałkiem bardzo dobrej literatury, nie tylko na poletku fantastyki, ale ogółu literatury pięknej. Ja osobiście czekam na więcej jego powieści.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach